„To dziecko to dla mnie obcy człowiek”, „Nie nadaję się na matkę”, „Nie chcę tego dziecka”, „Nie kocham go”, „Co jest ze mną nie tak?”, „Jestem beznadziejna”, „Zabierzcie je ode mnie”, „Niech to się skończy”, „Miała być miłość, a jej nie ma”, „Kocham, ale nie daję rady”, „Boję się, że coś mu zrobię”, „Nie zasługuję na bycie matką tego dziecka”, „Jeszcze raz zapłacze i się zabiję. Albo ją.”
Depresja poporodowa dotyka, według różnych statystyk, od 10% do 30% matek. Może być diagnozowana po skończeniu przez dziecko pierwszego miesiąca życia. Należy ją odróżnić od tzw. baby bluesa, czyli krótkotrwałego stanu obniżenia nastroju, który nasila się pod koniec pierwszego tygodnia życia dziecka i trwa około dwóch tygodni.
W 2015 roku w Polsce na świat przyszło ponad 270 tysięcy dzieci (dane GUS). Biorąc pod uwagę powyższe statystyki, oznacza to, że depresja poporodowa pojawiła się u 27-100 tysięcy kobiet (!). Jeśli ten problem dotyczy również Ciebie lub bliskiej Ci osoby, zobacz, że skala problemu jest duża.
SKĄD SIĘ BIERZE DEPRESJA POPORODOWA?
Czynników podejrzewanych o napędzanie ryzyka jest wiele:
- zagrożona lub niechciana ciąża,
- trudne doświadczenia związane z wcześniejszymi ciążami i porodami,
- wcześniejsze epizody depresyjne,
- hormonalny rollercoaster, którego doświadcza kobieta w okresie ciąży, porodu i połogu (te zmiany stężenia hormonów trudno porównać z jakimkolwiek innym okresem w życiu kobiety!),
- czynniki genetyczne (w tym depresja okołoporodowa u własnej matki),
- samotne macierzyństwo,
- trudne relacje z własną matką,
- trudne relacje z rodziną,
- problemy finansowe,
- rys osobowościowy (problemy z samoregulacją emocji, wysoka wrażliwość, podatność na przeżywanie lęku, perfekcjonizm, wygórowane standardy osobiste, nadmierny samokrytycyzm, nadmierna chęć zadowalania innych i spełniania zewnętrznych kryteriów „dobrej Matki Polki” itd.),
- wreszcie brak wsparcia społecznego, który jest plagą naszych czasów – czasów, w których matki, żyjące niby w pełnych rodzinach, czują się ze swoim macierzyństwem samotne i na co dzień mogą liczyć tak naprawdę tylko na siebie. Nigdy w historii ludzkości człowiek nie żył w takiej izolacji, jak teraz.
Warto przy tej okazji wyraźnie podkreślić, że depresja poporodowa to nie żadna ściema. To nie jest widzimisię matki. To stan zagrożenia zdrowia lub życia matki i dziecka. To zaburzenie może dotknąć każdą z nas, bez względu na tryb życia, skalę aktywności czy ogólny stan zdrowia. Dopada zarówno gospodynie domowe z powołania, jak i prezeski dużych firm. Przytrafia się matkom jednego dziecka oraz matkom wielodzietnym.
O DEPRESJI POPORODOWEJ SIĘ NIE MÓWI
Depresja poporodowa to wciąż temat tabu. O ile mam poczucie, że w naszym społeczeństwie coraz więcej mówi się o depresji jako takiej, że świadomość społeczna rośnie, to depresja poporodowa wydaje się wciąż ignorowanym tematem. Dlaczego tak się dzieje? Sądzę, że przyczyn może być wiele.
Pomyślmy o wizerunku idealnej matki i jej idealnego niemowlęcia, lansowanym przez media… Oboje uśmiechają się do siebie, komunikują ze sobą, przytulają. Wszyscy zdają się szczęśliwi, wypoczęci, zadbani i w dobrych nastrojach. Ile z nas po porodzie powiedziało sobie: „kurczę, to nie tak miało wyglądać!”, „kim jest ten mały człowiek?”? A to dopiero początek…
Znana z mocnych wypowiedzi Agnieszka Chylińska tak pisała w 2006 roku w „Machinie”, po urodzeniu pierwszego dziecka:
Nigdzie nie przeczytałam o tym, że dziecko drze gębę. Znalazłam wzmianki o tym, że kwili, płacze, marudzi, gaworzy, ale nie ma nic o tym, że ma syndrom „Blaszanego bębenka”, znaczy się, że szyby pękają, gdy zaczyna ryczeć od 16.00 do 23.30, by usnąć z uśmiechem i pozwolić mi zrobić siku, umyć się, zjeść coś szybko.
Po dwóch latach w „Gali”:
W dodatku czułam maksymalną presję bycia szczęśliwą młodą matką, bo kobieta w połogu zdaniem wszystkich musi być szczęśliwa i w jej życiu nie ma miejsca na doła. […] byłam porażona swoją bezradnością.
Czy coś Wam to przypomina? Urodziłaś dziecko, WIĘC masz być szczęśliwa. Proste, nie?…
TRUDNO BYĆ SAMEJ W MACIERZYŃSTWIE
Naprawdę trudno. Na co dzień pracuję z kobietami w okresie wczesnego macierzyństwa i moje wnioski są dość smutne. Rano za ojcem dziecka zamykają się drzwi i matka zostaje sama – z jednym dzieckiem, dwojgiem, trojgiem, czworgiem… Z pieluchami, kupami, kolkami, pogryzionymi brodawkami, gilami i przypaloną zupą. Jeśli będzie miała odwagę, by powiedzieć rodzinie, że jest jej trudno tkwić w tym w czterech ścianach, że nie daje rady emocjonalnie, być może dostanie wsparcie. Być może. Niestety, prawda jest taka, że większość kobiet w depresji poporodowej nikomu nie mówi o swoich przeżyciach, a tym samym nie dostaje wsparcia, które jest jej niezbędne.
Dlaczego? Jedną z przyczyn jest to, że nie mają nadziei na zrozumienie. Drugą – bo czują się winne…
CO CZUJĄ MATKI?
POCZUCIE WINY – nieodłączny towarzysz każdej matki, dla matek w depresji jest M-O-R-D-E-R-C-Z-E. Czasem obok poczucia winy pojawia się wstyd. I nie jest łatwo opowiedzieć o tym osobom z najbliższego otoczenia. Ile z nas usłyszało, że przecież siedzenie w domu to bajka, że mąż zarabia na utrzymanie rodziny, więc dodatkowo wieczorem należy go przywitać w progu z kapciami i obiadem, że niepotrzebnie się maże, bo miliardy kobiet dają radę od tysiącleci, więc należy przestać się nad sobą użalać, że trzeba się wyrabiać, tym bardziej, że własna matka ogarniała wszystko i jeszcze miała „uprane, uprasowane” oraz najczystsze okna w okolicy. „Skoro inni dają radę, to pewnie ze mną jest coś jest tak.” – myśli świeżo upieczona mama.
Kobiety często czują się winne z powodu tego, że:
- nie czują się szczęśliwe, a „powinny”,
- nie czują miłości do dziecka,
- chciałyby, żeby dziecko zniknęło.
- złoszczą się, kiedy dziecko płacze,
- nie wyrabiają się, nie dają rady ogarniać swojej codzienności,
- nie przystają do standardów,
- nie czują się wystarczająco dobrymi matkami,
- nie czują się wystarczająco dobrymi partnerkami,
- nie mają ochoty na seks,
- przytyły/wychudły,
- miały urodzić siłami natury, a była cesarka,
- miały karmić piersią, a dziecko dostaje mieszankę,
- w stosunku do bezbronnej osoby (dziecka) czują gniew lub obojętność.
Kobiety czują się również niekompetentne w swojej roli. Mało jest ludzi, którzy mówią im, że to, co robią, nie jest takie, jak trzeba? Dziecko je za mało/za dużo, płacze, bo matka źle się nim opiekuje, jest przegrzewane/wyziębiane, śpi w osobnym pokoju/śpi w pokoju z rodzicami, jest kąpane za często/zbyt rzadko, ma drzemki za krótkie/za długie. Cokolwiek jest nie tak (zdaniem obcych), jest to wina matki. Do czasu pojawienia się dziecka kobieta była odpowiedzialna za siebie i często świetnie jej to wychodziło. Teraz odpowiada za siebie i dziecko, i nagle okazuje się, że wszystko robi nie tak. Kiedyś zarządzała zespołem ludzi w koncernie międzynarodowym, teraz trudno jej zorganizować sobie mycie zębów. I wcale nie dlatego, że jest „leniwa” lub „niepozbierana”. Ona jest w kompletnej rozsypce.
Kobiety czują się w pułapce. Chciałyby uciec, ale nie mogą. Ich osobista piramida potrzeb legła w gruzach. Takie fundamentalne sprawy jak sen, jedzenie czy odpoczynek przestały być ich udziałem. O tych bardziej zaawansowanych nie wspomnę. Kiedy pracowały zawodowo po kilkanaście godzin na dobę, wydawało im się, że poznały swój osobisty szczyt zmęczenia. Myliły się. Z miejsca, w którym są teraz, nie widzą szansy na urlop, zwolnienie lekarskie czy nawet przerwę na kawę. To nie jest umowa na czas próbny. To umowa na czas nieokreślony, 24 h na dobę, bez możliwości jej wypowiedzenia.
Kobiety czują się odpowiedzialne za przynajmniej dwie osoby, ale jednocześnie każda komórka ich ciała mówi im, że nie dadzą rady, że chcą cofnąć czas i chcą, żeby ta rzeczywistość, która się dzieje, nigdy się nie wydarzyła. I tak godzina po godzinie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Bardzo trudno jest wtedy wykrzesać w sobie nadzieję na to, że kiedyś to się zmieni i ten brak nadziei jest szczególnie dotkliwy.
Wiecie, co robią te matki? Różne rzeczy robią, w zależności od własnych zasobów i okoliczności.
Część z nich pozornie się ogarnia. Rodzina nic nie widzi, ponieważ tuż przed powrotem męża do domu lub wizytą własnej matki kobieta bierze prysznic, ogarnia mieszkanie i dziecko, czesze włosy, prasuje ubranie, maluje się, gotuje obiad. Nikt nie może niczego zauważyć, bo wtedy będzie się czuła jeszcze gorzej niż teraz, jeszcze bardziej bezwartościowa. Czasem kończy się to tragedią – po cichu…
Część z nich się nie ogarnia. Wówczas choroba dzieje się na oczach ludzi. Matka nie jest w stanie odpowiedzieć na potrzeby dziecka, nie bierze udziału w życiu rodziny, czasem bywa agresywna – w stosunku do dziecka i/lub siebie. To również może skończyć się to tragedią.
Bo niezależnie od tego, co kobieta pokazuje na zewnątrz, w jej środku toczą się procesy psychiczne, które dalece odbiegają od optimum.
Niestety, tylko niewielka grupa kobiet sama zgłasza się po specjalistyczne wsparcie…
JAK LECZYĆ DEPRESJĘ POPORODOWĄ?
Warto udać się jak najszybciej do lekarza psychiatry (albo skierować tam osobę, u której podejrzewamy depresję).
Jeśli na depresję cierpi Twoja żona/partnerka/córka, weź pod uwagę, że może jej być trudno samodzielnie zwrócić się po pomoc. To wymaga motywacji i energii, a kobieta w depresji może zwyczajnie nie mieć na to siły. Dodatkowo, jeśli całymi dniami sama zajmuje się dzieckiem, może nie widzieć szansy, by zgłosić się do specjalisty, ponieważ dziecko jest stale z nią. Zadbaj o to, by jej to umożliwić. Przejmij opiekę nad dzieckiem podczas jej nieobecności lub pojedź do lekarza razem z nią i zajmij się dzieckiem na czas jej wizyty w gabinecie. Pamiętaj też, że możesz wezwać lekarza do domu.
Lekarz psychiatra przeprowadzi wywiad, określi nasilenie objawów i ustali, czy potrzebne jest leczenie farmakologiczne. Jeśli kobieta karmi dziecko piersią, nie musi go odstawiać na czas przyjmowania leków. Należy poprosić lekarza o taki lek, który nie wyklucza karmienia piersią. Bez względu na to, czy zostanie włączona farmakoterapia czy nie, warto jest również zwrócić się do psychoterapeuty, by z jego pomocą zająć się czynnikami psychologicznymi, które przyczyniły się do pojawienia się depresji.
Zdarza się, że kobieta, pomimo stanu, w którym się znajduje, nie widzi potrzeby lub sensu leczenia. Jeśli nigdy wcześniej nie miała kontaktu z lekarzem psychiatrą lub psychologiem, jeśli ma trudność w mówieniu o swoich problemach, może podchodzić do takiej konsultacji z dużą nieufnością. Empatyczne, pełne uważności i troski wsparcie ze strony najbliższych powinno być pierwszą rzeczą, której doświadczy. Zadaniem najbliższych powinno być wsparcie kobiety w jej macierzyńskiej codzienności oraz konsekwentne namawianie jej na specjalistyczną konsultację.
W sytuacjach szczególnie trudnych, które zagrażają życiu lub zdrowiu matki i/lub dziecka, a kobieta odmawia leczenia, możliwe jest podjęcie leczenia bez jej zgody. Po szczegóły odsyłam Was TUTAJ.
CO JESZCZE MOŻNA ZROBIĆ?
Istnieją pewne działania, które mogą okazać się pomocne (co nie oznacza, że wystarczające) w walce z depresją poporodową. Mam tu na myśli na przykład wszelkie okazje/metody, dzięki którym kobieta poczuje się bardziej kompetentna w roli matki. Ich skuteczność będzie zależała m.in. od stanu jej zdrowia psychicznego. W głębokiej depresji ich zastosowanie może nie być możliwe, ponieważ wymagają one jednak pewnych zasobów energetycznych matki…
Udane karmienie piersią może wzmocnić więź między matką a dzieckiem oraz jej poczucie kompetencji. Uznaje się je za czynnik chroniący przed depresją poporodową lub łagodzący jej przebieg (wyrzut oksytocyny – „hormonu miłości”; przekonanie, że „daję radę jako matka”). Również fizyczna bliskość, której doświadcza mama i dziecko w kontakcie skóra do skóry, podczas noszenia dziecka w chuście lub współspania mogą mieć zbawienną moc (tu znów działa oksytocyna). Ważne jest, żeby matka zobaczyła, że jej działania spotykają się z pozytywną reakcją dziecka. Warto, by osoby bliskie zwracały na to jej uwagę („Zobacz, śmieje się do Ciebie.”, „Gdy słyszy Twój głos, uspokaja się.”), ponieważ jej własne procesy myślowe mogą być nakierowane na potwierdzanie tego, że jest beznadziejną matką, a jej życie nie ma sensu.
A co, jeśli dziecko nie jest wdzięczną, radośnie gruchającą istotą, która reaguje uśmiechem na widok mamy, lecz ma „syndrom blaszanego bębenka”, o którym mówiła Agnieszka Chylińska? To wcale nie jest rzadkość, lekko mówiąc. Warto wówczas nakierować uwagę matki na to wszystko, co robi dobrze i jak bardzo się stara. Można stosować elementy dialogu motywującego, np. zapytać mamę: „Co byś powiedziała swojej przyjaciółce, która, tak jak Ty, godzinami kołysze swoje dziecko, żeby nie płakało?”, „Co byś pomyślała o kobiecie, która, tak jak Ty, wstaje trzy razy w nocy, żeby odciągnąć mleko dla swojego dziecka?”. Spojrzenie na siebie oczami innej osoby bywa naprawdę bardzo otrzeźwiające. Bywa przecież, że mamy w sobie ocean empatii dla innych ludzi, a trudno nam wycisnąć jej kroplę dla siebie…
Przy okazji pisania o trudnych macierzyńskich początkach nie można nie wspomnieć o roli intymnej więzi między partnerami, dzięki której kobieta czuje, że jest kochana i akceptowana taka, jaka jest, że ma prawo czuć to, co czuje i że jej potrzeby są ważne. Ważne jest również odciążenie jej w obowiązkach oraz oparcie we własnej matce, która zamiast oceniać i doradzać, przyjmie postawę otwartości i troskliwej miłości względem córki – tylko tyle i aż tyle…
Kropla drąży skałę. Od takich „małych rzeczy” zaczyna się zdrowienie.
UWAGA: Artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady lekarskiej.
Źródło zdjęć: pixabay.com
Konsultacja lekarska: lek. Paweł Wierzbicki – specjalista psychiatra